Strona:Ozimina.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

może na sobie tego: »po co?« — obcym ludziom w miedze pod ich kule iść nie zechce i będzie wolał sam...
— Na litość boską, pani, — zamilknąć proszę!
Z Niny to piersi wyrwał się niespodzianie ten zgoła obcy głos: o cały ton niższy, piersiowo głębszy i jakby o długie kobiece lata dojrzalszy.
— Aa?! — pochyliła się nad nią Lena. — Więc i ty, biedna? Ton był aż za wiele mówiący.
Przewinęła się pod jej ręką i ukryła twarz w poduszkach.
— Hm!... Nie pytam nawet za kim. Mam smętne wrażenie, że tylko nerwów i wyobraźni winna ci była oszczędzać Ola. W przeciwnym razie nie byłabyś chyba teraz tutaj, między nami: lecz tam! — gdziebądź, przy nim. A potem: bodaj za nim.
— Za markietankę, — wtrąciła Ola tak niespodzianie trzeźwą objekcyą po niedawnym koturnie płaczki wojennej.
Na te słowa podjęła się Lena prężnie i opuściwszy nogi przysiadła na łóżku.
— Choćby za psa, jeśli nie można inaczej, — rzekła spokojnie, lecz z takim zaciskiem szczęk, że każdy wyraz przebijał się powoli i twardo.
To nieoczekiwane jej wystąpienie stropiło ogromnie dziewczyny obie.
— I psu nie pozwolą.
— Ale kobiecie, gdy się zatnie na swojem, wzbronić nie mogą i krzyżem naznaczyć muszą — czerwonym.
— Oo!...
— Matka moja szła za ojcem w tamteż kraje jak pies — za jego nogą skutą.