Strona:Ozimina.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sowały te jej żółte oczy swym niepokojem ciągłym. I zatrzymały obie kobiety w progu niemem pytaniem przerażenia. A postrzegając, że witało ją tu tylko zdumienie, stała się wraz cierpką.
— Jak myślisz, Leno, — rzekła, zamykając powieki jakoś boleśnie, — jak myślisz: gdyby tak gdzieindziej na świecie, u innego narodu, wśród innych kobiet?... Przecież wieść taka dobywa kobietom z serca... no, to ostatnie!
— O czem ty mówisz?
— O wojnie.
— Ach, tak!
— Więc ty nie pomyślałaś nawet o tem, — mówiła, nie otwierając wciąż oczu, — że oni idą, będą szli tygodnie, miesiące, lata może pod twojemi oknami w przemarszach głuchych — na niepowroty.
Nina zipnęła gwałtownie.
— Kto taki? — pytała Lena cierpko.
— No: mężowie, bracia, kochankowie...
— Tak się to mówić zwykło w takich razach uroczystych. Tylko cała wzniosłość tego nie jest chyba po naszej stronie. Będą szli niemo i tępo. Cóż innego dać im mogą kobiety? Zaś mężowie nasi? — zaśmiała się — jeśli któremu z nich branka rzeczywiście grozi, — poczęła machać niedbale ręką, — wykręcą się, wyszachrują z tego »ambarasu«, na to, by tąże kartą fatalną zagrać może wnet na swoje zyski i dochody w szczęku broni cudzej.
Tu Nina podniosła na nią oczy zdumione.
— Mówisz tak, jak gdybyś chciała...
— Być wdową po niewczesnym bohaterze, dać się spa-