Strona:Ozimina.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uparcie z twarzy jakby lepki wstręt do siebie, gdy nieustanne przypominanie jednej chwili ubiegłego wieczora chłodem przerażeń przebiegało przez całe ciało. Zaś ta smuga światła, która przez kurze i zaduchy tej nocy kładła się jej na głowie, niby ciepłej dłoni dotknięcie, rodziła w niej głuche poczucie, że z tego wiru i roju ludzkiego tyle tylko pozostało: ciężkość jej serca i głowy bezradność.
Usłyszawszy szelest sukien, zerwała się z kolan: na pół przytomna, słońcem oślepiona, zatoczyła się jak pijana.
Po długiej dopiero chwili oryentuje się, że to Lena, która ją tu dziś u siebie przenocować miała, stoi przy niej, głaszcze ją po głowie i rozpytuje o powody łez zastygłych w oczach.
Odęła się wobec tej tkliwości niedbałej i łaskawej pobłażliwości gestu: odczuła w tem instyktownie ową, rychło przez mężatki nabywaną, mądrość cielesną z jej sceptyczną pobłażliwością dla szamotań się dziewczęcych. A jednak dosytni spokój jej źrzałych kształtów udzielał się jakby przez dłoń głaszczącą. W cielesnym wiewie kobiecej doli upraszczała się jakoś spokojnie cała zagadka życia, a przygnębienie jej niedawne zamieniło się w niepokój rzewny i bezradność zahukaną, rade przytulić się bierną myślą do cudzego bodaj szczęścia.
Lena wskazała jej pokój dzisiejszego noclegu i wiodła tymczasem na krótką pogawędkę do swojej alkowy.
Lecz w progu zatrzymały się obie zdumione.
W mgłą jakby zasnutej poświacie ampli stała Ola owinięta w swą rotundę. Na podniesionym kołnierzu i twarzy bladej, niby w podwójnej ramie w ton zatartej bieli, pul-