Strona:Ozimina.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieszane echa salonowego gwaru. Nagle wpadł tu fircyk jakiś w foldze ruchów rozchwiejnych, poszastał się między półkami, sam nie wiedzący, po co go tu zniosło, i wyskoczył niebawem.
Wyrywając książki z półek na traf, zabłąkał się profesor niebawem w tym lesie. Oto minął rychło pisarzy Wieku Złotego, w tak zwanym Baroku natknął się na pyszne wydawnictwa oliwskie, zaczem pociągnięty zewnętrznym luksusem wydawnictw groelowskich i puławskich, wstąpił myślą w senatorskie koło postaci o posągowym geście i jasnem spojrzeniu wieku Oświecenia, — na tę nową falę światowego przypływu, która szczytu swego nie sięgnąwszy runęła w dziejów odmęty, by odwieczną współpracę ducha u warsztatu ludzkości i tradycyjny kontakt z jego po świecie mistrzami przekazać oręża współdziałaniu po Europie.
»Oto myślał, — przerzucając pożółkłe karty, — »Dekady« wędrownego wojska ostatnich rycerzy bez ziemi, wiodących ze sobą po Europie nowej jeszcze i truwerów swoich. Śpiewacy obozowi, zamienieni w rozbiciu ostatniem w bardów pielgrzymstwa, pozostawili po gościńcach Europy księgi polskie z pod tłoczni cudzoziemskich wszystkich miast zachodu.
Przewijały mu się nieustannie pod ręką te rozsiewy pielgrzymstwa.
»A gdy za sił rozbiciem, — dumał nad nimi, — przyszło i woli rozprószenie wśród skłóconej bez wodzów gromady, gdy na Wschodzie pozostał już tylko kadłub narodu obezwładniony, a po stolicach Zachodu swarzyły się jego głowy bezczynne, gdy ogniwa wspólnoty duchowej prys-