Strona:Ozimina.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc kiedy nas przyprowadzili na ten etap, — mówił spokojnie, z spojrzeniem skupionem, jak gdyby widząc w tej chwili te obrazy dawne, opowiadane niespodzianie czystszą mową, — kiedy stanęła ta chmura kurzu ołowiana, gdy przycichły te dudy otępienia, ten szczęk kajdan monotonny, wszczął się blekot owczy przy ciasnych wrotach. Roiło to się bezładnie, rozłaziło z kupy, ustępując tylko przed kolbą zamachniętą, właśnie, jak przed psa doskokiem. Nie chciały leźć owce na legowisko: ospa była na etapie... Ale co mnie, co moim ospa w takiej doli! — Więc kiedy się tamci rzucili mimo wszystko na żarcie, na swe pomyje herbaciane, na kurzenie cuchnącego śmiecia w papierosie i, kiedy za tą rozkoszą życia wraca troska o zdrowie: i złe, ponure pomruki podrażnionych nad miarę zwierząt rozlegają się w ich celi wspólnej, jam się w mej samotnej na pryczę powalił, jakby na tę ospę czekający.
Tuż obok za ścianą zbrodzień jakiś dolę swą opowiadał, — zawsze jednakową. Póki w przewinie, póty sam, — człowieka rad słyszę; gdy w karze, owca becząca, jak wszystkie inne. Tu, na pustym wydmuchu połowy świata zgubił swą namiętność: »Gdzież ona to — zbrodni mej przyczyną?« I tak się w duszę swą zapatrzy, zbłąkaną teraz w ogromie tego świata i bezkresie ludzkich niedoli.
A wicher na tym wydmuchu skowyczy mi za oknami ciąg dalszy:
»Koj bracie duszę największym smutkiem odpowiedzialności niczyjej: wszystkim twardo, wszystkim ciężko,