Przejdź do zawartości

Strona:Ozimina.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jacy wy wszyscy jesteście nieznośni!
— Już »wszyscy?!« — mruknął smętnie. Lecz w tejże chwili drobna garść schwyciła go za czarny czub włosów nad czołem.
— Zawsze się ze mną drażni, — jak wtedy na wsi! — Zawsze mnie tylko na słówkach przyłapuje. Niejedno mi wyskoczy, bo ja sobie nic w głowie nie układam. Mnie wszystko samo przychodzi.
— Tam do dyabła, wierzę!
W gwałtownem pod uściskiem w tył pochyleniu pierś i szyja dziewczyny zdały się jak z granitu ciosane. A uśmiech jej ust rozedrganych rozpłynął się w pocałunku długim i powolnym jak łza. Zaś to warg roztkliwienie przelotne przeniosła wibrująca fala na jabłkowe policzki pod rzęsy długie w czujną ciekawość wciąż przymrużonych oczu. A gdy głowa szarpała się raz w raz: »Dosyć!... Ludzie!« — pulsujące przy ustach rysy pytały ze złośliwym spokojem: »co dalej?«...
»Rzeczywiście, ludzie!« — krzyknęło w nim niepokojem. — Ładniebyśmy wyglądali potem«. — Wyrwało się z ust głośno.
I odskoczył.
Rozbieganymi palcami zapięła w mig rękawiczki na ramionach. Lekkie przygładzenie włosów przed lustrem, wraz spokojne i kokieteryjne, chwyt boczny za suknię, i, ku temu chwytowi lekko podana, oddalała się do salonu swym gołębim krokiem wśród suchego turkania sukien. Wargi szeptały coś. Już w pół ukryta za por-