Strona:Ozimina.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do nagości ciała własnego, ona to wreszcie za latami minionemi oglądać ci się każe. Otoś znalazł wreszcie tę garść przyodziewku, w jaką człowiecza bezsilność zatula się w tych chwilach ponurych obnażeń życia, które zwą się: musem, przemocą, koniecznością. Oto czeka już na cię to jarzmo i klaska już nad tobą bicz nieubłagania. Odziewajże się szybko w godność człowieka ostatnią: w zadumę nad życiem, które oddać trzeba. Otoś się wybił wreszcie z wiewiórczego kołowrotu wspomnień. Myślże teraz wstecz, a nie oglądaj martwą już namiętność wspak! Zrozum dolę swoją! — Tam, o mil setki czeka na cię grób kopany w polu rękami wstrętu, czy litości, jak gnijącemu psu. Przystrójże się godnie w najdumniejszą myśl młodości. I nie dbaj: słuszna, czy złudna! — bodaj to nawet i pstry łachman był, osłonić przecie nagość twoją, a duszę jak tarczą ochroni: ciało tylko oddasz. I obejrzyj no się wstecz; pomyśl: gdzie się zaprzepaścił piuropusz młodości?
Skoczna melodya fortepianu rozegrana kaprysem piosnki znanej wypełniała tymczasem pokoje wszystkie, dobiegając wraz tej mety, gdzie głos śpiewaczki rozbrzmieć miał i zadzwonić ludziom tych piersi światowym tryumfem. Pod gonitwę fortepianowych dźwięków, prześcigających się nawzajem w rozhukach wesela, uderzył w powietrze jak w strunę diwy głos potężny.
I wywlókł go ku drzwiom na progi, jak psa za obrożę, aby raz jeszcze popatrzył, jakie to owoce wydały posiewy młode.
Nie mając sił spojrzeć na śpiewaczkę, utkwił oczami