Strona:Ozimina.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Takiego ładnego chłopca zabieracie nam, — dąsała się dama, dopadłszy pułkownika tuż przy drzwiach od przedpokoju.
— W mundurze będzie mu do twarzy, — odparł sprawnie na tresury tutejszej egzamin, jak myślał, ostatni,
Bo ukłoniwszy się damie, wymknął się do przedpokoju. Tu zakomenderował twardo, by mu szynel podano.
— Pudlem już zrobili, — mówił do siebie, szamocząc się z rękawami: — opalaczył sia!... — A tamto? — chadatajstwo, cerkwią handlowanie, Niemców sobą nakrywanie? — nu, i spriwisliniał!... Chwała ci Boże, — mruczał dalej, zapinając impetycznie szynel, — jest w czem duszę przewietrzyć z marazmu. Przewietrzysz, — zanucił prawie, oglądając się niecierpliwie za czapką, — w drugim końcu świata, w ogniu oczyścisz. I zostawisz ją tam pono, — kończył, wstrzepując czapką energicznie.
W szynel opięty, bardziej jakby w sobie zebrany, zmężniały i w dwójnasób zda się wyższy, zatrzymał się tak w nagłej zadumie, w dno swej czapki zapatrzony: stał, jak w cerkwi przez długą chwilę. Wreszcie otrząsnął się i podrzucił głowę.