Strona:Ozimina.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu sprawnie wszystko idzie — podziwiał pułkownik, i jak spokojnie. Także „jenerał!“ — ichniego tu dziś życia«.
I z dobro zacną złośliwością w siwych oczkach rozglądał się dalej, zatrzymując wzrok tym razem na pięknej wnuce starca. Niebawem zadumał się nad tem, jak ta kobieta urasta, szlachetniejszą i jeszcze piękniejszą się wydaje w chłodnej pozie reprezentacyi. — »Tu dziad! — myślał — tam stryj! tu brat! kto wie, czy nie z takichże. A tam jeszcze przodkowie pod Jeną czy Samo-Sierą; dawniejsi może i na Kremlu byli... Nu i baronowa Nieman! — zakołysała mu się broda, — reprezentująca męża geszefty i pychę«.
— A ty mi z twą łapą w pieczątce nicianej pod bok nie leź! — wybuchnął nagle w purpurowej pasyi. — I nie gadaj mi w koło to samo: wszystko jedno, ja się nie znam. A ja nie Polak: udawać nie będę. Wyuczyliż papugę po francusku!... Ot Wojciech Stanisławowicz niech poradzi. On na Litwie znawca pierwszy; po przodkach ma piwnicę sławną.
Wojciech Stanisławowicz wystawił swój kusy pierst z ciężkim herbowym sygnetem. I wskazał na omszałą butlę przed sobą, którą już był zaanektował w całości, wskazał, a raczej pogroził tym palcem flaszy.
— Radzę! — rzekł.
Nie odszukaną przez pułkownika Ninę przysłaniał pęk kwiatów w wazonie, siedziała obok Wandy, z którą nie rozstawała się już ani na krok; pomiędzy niemi znalazł się Bolesław.
Burza wyobraźni, jaką tu Nina ze sobą przyniosła,