Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Już wówczas mieliśmy pośród nas pączki przyszłych bogatych dziedziczek, mieliśmy rozkwitłe różyczki, próbujące na nas przyszłych sił, a wszystkie cackane, pieszczone, jak przystało dla delikatnych kwiatków, których wdzięk na świeżości, a powab na niewinności zależy. Przy nich Terenia biedna, z łaski przetrzymywana sierota wyglądała bardzo niepocześnie. Ubierano ją w niezgrabne sukienki, w duże skórkowe buciki, dziewczę przytem nie grzeszyło urodą. Miało tylko uśmiech dziwnie spokojny i oczy duże, zadumane — niby już zawczasu trudną zagadkę życia odgadywać poczynała. Mało na nią zwracaliśmy uwagi, najprzód dla tego, że zwykle używaną była do drobnych zajęć gospodarczych i rzadko zostawała bezczynną, powtóre, że i wówczas już przebudzał się w nas duch kawalerski, nauczający uszanowanie i pewną refleksyę wobec bogatych podlotków, swobodną wesołość przy ładnych zalotniczkach. Dla Tereni tedy nie mieliśmy nic do ofiarowania; zapraszaliśmy do tańca tylko w braku innych, co się rzadko zdarzało. W zabawach zawsze okazywała się niezgrabną, a brzydko ubrana, była kłopotem dla każdego, komu się przypadkiem dostała w podziale. Gdy trzeba było prowadzić ją do tańca, trzymała się za rękaw mundurka; okręcaliśmy też od niechcenia, a podziękować za taniec nikomu i na myśl nie przychodziło, Ona rozumiała swoje położenie: nie narzucała się, stroniła nawet czasami, okazaną z biedy grzeczność przyjmowała z obojętnym uśmiechem. Dziką nie była, rozmawiała chętnie z każdym, chociaż rozmawialiśmy z nią wówczas tylko, gdy trzeba było podrażnić urojoną bogdankę wykazaniem obojętności.
Ostatnich wakacyj, gdy ją spotkałem, była już sporym podrostkiem; nie wypiękniała ani trochę, ubierała się jeszcze skromniej; raz nawet dostrzegłszy, że chowa nogi pod krzesło, upuściłem niby rękawiczkę, a podejmując ujrzałem, że ma buciki bardzo podarte. Nigdy nie zapraszałem jej do tańca tak usilnie, jak tego wieczora. Zdaje