Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zeszłej nocy w miasteczku zmarł stary Janowski. Na razie nazwisko wydało mi się nieznajome; ciągnąłem dalej rozmowę z sąsiadem, gdy nagle ogłuszył mnie ze wszech miar miły gwar głosów kobiecych. Oburzano się na kogoś jednozgodnie, sprzeczki tedy nie było, pomimo to unisono brzmiało coraz donośniej! Przekonałem się nieraz, że nigdy sfora zgodniej nie ujada, jak kiedy obcego psa goni, nigdy rzeźwiejszej rozmowy nie ma między kobietami, jak przy licytowaniu przymiotów nieobecnej. Porównanie nie eleganckie, ale na świecie daleko gorsze rzeczy stoją obok siebie bezkarnie.
Nie omyliłem się: przedmiotem rozmowy była córka nieboszczyka: panowie atakowali jej „przewróconą głowę,“ panie — nieczułe serce. Zarzucano przedewszystkiem, że opuściła ojca; wprawdzie ojciec ten był pijak, bezbożnik, demagog, ale córce nie należało itd.
Brzydząc się zapewne jej imieniem, nazywano „ta“, „tą“, „tej,“ „z tą“ — słowem, zaimek wskazujący we wszystkich przypadkach. Panowie pierwsi machnęli ręką na ten blachy przedmiot, między paniami, od czasu do czasu, niby płomień w źle ugaszonym pożarze, wyrywały się wykrzykniki: „Nie spodziewałam się, że Terenia pójdzie „taką“ drogą, wydawała się zawsze tak rozsądną i przyzwoitą... nie warto o niej mówić“ itp.
Imię „Terenia“ wprowadziło mnie na ślad potępionej.
Niegdyś, za czasów gimnazyalnych, przepędzałem nieraz wakacye w tejże okolicy. Towarzystwo bywało liczne. W każdym bowiem domu błogosławieństwa bożego nie brakowało, starszych i młodszych podrostków mieliśmy co niemiara. Między innemi spotykałem i Terenię; była córką nauczyciela prywatnego z miasteczka, a przez matkę spokrewniona z wszystkiemi niemal domami w sąsiedztwie. Zabierano ją tedy na wakacye i święta, opiekowano się potrosze sierotą, pozbawioną matczynej opieki.