Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sny aż do jesieni roboty miał dosyć; domy, bruki, oświetlenie, wodociągi — wszystko to w części było jego dziełem. To też o wszelkich robotach publicznych odzywał się z pewną poufałością:
— „My“ teraz prowadzim gaz lub wodę, „my“ robim to i owo.
Czuł się przytem w obowiązku czuwać nad dobrem publicznem, do którego choć z lekka rąk przyłożył. Ile razy spostrzegł dzieci tłoczące się do pompy, rozpędzał je bez ceremonii:
— Ja wam tu, szubrawcy! Dla was to zrobili! Przyszli już majstrować! Powoli, po jednemu, nie tratujcie się jak konie!
Malcy śmieli się z przestrogi, czasem chlusnęli wodą za nim; pomimo to, Walenty nie przestawał ostrzegać; każdą bowiem pompę i latarnię uważał w części za swoją własność.
Najstraszniejszem widmem była dlań zima długa, chłodna, istna kara boża. Z początku, dokąd ludziska nie zaopatrzą się w drzewo, zarobek jest, choć mały; czem dalej tem ciężej. Bywają dni, w których ani szeląga na oczy nie widzi. Umyślnie wstaje przed słońcem, żeby pierwszy stanąć przed ratuszem; jeszcze tylko mgła poranna snuje się po ulicach, gdzieniegdzie stróże zmiatają bruki; sklepy zamknięte, w oknach ani żywego ducha. Walenty ciągnie już z piłą na ramieniu, z wiązką powrozów na plecach. Siermięgę zapiął szczelnie, do butów włożył resztki flanelowego kaftana, czapkę nasunął na oczy; wlecze się wzdłuż domów, zagląda na podwórza, czy czasem nie ujrzy kłód do piłowania. Myślał, że dziś przynajmniej nikt go nie wyprzedzi — gdzie tam! Już na rogu Niemieckiej spostrzegł dwu, dalej jeszcze jednego, wszyscy pod bronią — z piłami i powrozami na plecach!
— Ob, żeby ich... nie stało — mruknął i spojrzał ponurym wzrokiem na współzawodników.