Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu się zgodność kilkudziesięciu głosów naraz. Kiedy przestawali, to jak nożem uciął; zaczynali też wszyscy razem, jakby wszyscy jedno gardło mieli. Słuchał, tłumił oddech, a gdy drzewa i krzaki dwoić się poczynały, przecierał pięścią wilgotne oczy.
Noc wypędzała przyjaciół napowrót do miasta. Spać jeszcze się nie chce, spojrzeli na siebie i jednozgodnie, bez zamiany słów, skierowała się do źródła pociechy i osłody. Wybierali zwykle szynkownię, przy której był ogródek, to jest kawałek piasku ogrodzonego, z kilkoma krzakami pokrzywy. Zasiadali na ławce między chlewkiem z żydowską kozą, a izbą, z tradycyjną wonią cebuli, śledzi i wódki; nad nimi szarzał kawałeczek nieba, z którego spadało trochę wieczornej rosy; świeżej więc tu było, niż w dusznej, przepełnionej po brzegi szynkowni.
Walenty częstował; po dwóch butelkach stawał się bardzo rozmownym, na dnie każdej wychylonej szklanki znajdował anegdotkę lub stare wspomnienie. Niegdyś, kiedy był jeszcze wyrostkiem i miał matkę, jeździli razem „w swoje strony“ pod Lidę: tam u stryjeczno-wujecznego brata mieli kilka pni pszczół. Matka już dawno umarła, pszczoły już także posiwiały, a może i poumierały nawet. Walenty jednak przypominał je sobie czasami; była to bowiem jedyna rzecz, do której miałby prawo gdyby istniała. Każdym razem, gdy mu serce rozmięknie w piwie, albo zapłonie od wódki, ule i wszyscy stryjeczni stają przed nim jak żywi.
— Rzucę wszystko, pójdę, dalibóg pójdę w swoje strony! Cóż to ja... przybłęda jakiś? Boże odpuść! I ja mam swoich... i ule mam, trzy, nie, pięć ułów, tak pięć. Eh, pszczółki te moje!
Oblizywał wąsy i uśmiechał się słodko.
— No, wypijem jeszcze kumie, hę? Za moje pszczoły, zgoda? Pili też do późnej nocy.
Wytrzeźwiwszy się, nie wspominał ani o „swoich“, ani o pszczołach; nie było czasu na próżne myśli. Od wio-