Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

u stóp jego. Była to Romanowa, która z krzykiem okropnym do stóp mu upadła.
— Michałku! synku! zlituj się nade mną nieszczęśliwą! idź ztąd, idź, idź ztąd!
Kolana jego obejmowała. On zataczał się w różne strony dziedzińca, a ona za nim na klęczkach czołgała się, za kolana go chwytając, ramiona ku niemu podnosząc, na Boga Przenajświętszego i na prochy ojca go zaklinając, aby krzyczeć i bić szyby przestał, i szedł ztąd sobie, szedł ztąd sobie... gdziekolwiek, już gdziekolwiek, byle ztąd!... Potem sił jej już do mówienia zabrakło; pełznąć za nim i wciąż kolana jego obejmować usiłując, szeptała tylko, a raczej bez tchu syczała:
— Cicho, cicho, cicho! o Bożeż mój, Boże, cicho, synku, oj cicho!
Jeden z policyantów, pięścią pijaka na ziemię obalony, z trudnością dźwigał się z ziemi, gdy nagle koła powozu zatrzymały się przed bramą, ludzie rozstąpili się, na dziedziniec śpiesznie choć z powagą wszedł człowiek w wojskowem ubraniu.
— Policmajster! pan policmajster! — zaszemrano w tłumie.
Przejeżdżający ulicą, zobaczył tłum, usłyszał krzyki i jęki, wyskoczył z powozu, a teraz, uj-