Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wił się i skakał, jakby go tem zasłaniać i bronić usiłował. Skacząc tak i szczekając, wplątał się mu pomiędzy nogi i poruszeniom ich, i bez tego niepewnym, przeszkadzał. Jedno mgnienie oka — i stała się rzecz okropna. Otrzymaną wiadomością i uderzeniem matki rozwścieczony pijak, z oczyma krwią zaszłemi, pochylił się, psa za kark pochwycił i za siebie go cisnął. Zwierzę z łoskotem uderzyło się o róg maszyny kuchennej, przeraźliwie jęknęło, konwulsyjnie kilka razy drgnęło i pozostało na ziemi z wyciągniętemi łapami, bez ruchu.
— Psa zabiłeś! waryacie! — krzyknęła Romanowa.
Przeraźliwy pisk Żużuka i słowa te matki otrzeźwiły go nieco. Obejrzał się, spojrzał i rzucił się ku zabitemu zwierzęciu. Na ziemi usiadł, Żużuka na ręce wziął, targał go, cucił niby, najczulszemi wyrazami go wołał, aż nakoniec, zwłoki psa na kolanach swych położywszy, rozpłakał się jak dziecko. Silne wrażenie, jakiego doświadczył, otrzeźwiło go całkiem. Po kwadransie płakania podniósł głowę i patrząc na matkę, rzekł z przejmującą boleścią w głosie:
— Teraz, mamo, już amen. Nic ze mnie nie będzie. Kiedy ja mogłem Żużuka mego zabić,