Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ciemności, brała jej rękę, i usta, których nie widać było, składały na niej głośny pocałunek. Tak trwało godzinę lub więcej, aż głos męski, senny, mówił:
— Mamo! proszę nakarmić Żużuka!
Kobieta wyskakiwała zza pieca i dawała Żużukowi resztki krupniku, okraszone kilku kośćmi, a gdy pies zjadał je z chciwością, uśmiechając się, głaskała go po stwardniałej i błotem zlepionej sierści.
Nazajutrz do osób, którym wprzódy mówiła o owych wilczych oczach i które zapytywała: »co z tego będzie?« zbliżała się znowu, ale już z wyrazem tajemniczej radości na twarzy. Żywo i szeroko giestykulując, z tryumfującem wejrzeniem, stłumionym szeptem mówiła:
— Wszystko już dobrze! Przyrzekł, jak Boga kocham, przyrzekł, że już nigdy nie będzie... I dotrzyma! Co teraz, to już, jak Bóg na niebie, dotrzyma! O! już ja go znam i wiem, że teraz to już dotrzyma!
Conajprędzej, w pierwszej wolnej chwili, biegła do miasta i za wszystkie oszczędności swe — a miewała je często, nic wcale dla siebie nie potrzebując — kupowała synowi całkowite ubranie: surdut, palto, czapkę, a często i bóty. Wszystko to kupowała u tandeciarzy, więc bardzo