Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strzegącego stanowiska swego z wytrwałością, granic nieznającą. Wychudły, smutny, z sierścią mokrą albo najeżoną, od czasu do czasu tylko odchodząc dla pożywienia się na śmietnisku jakiem, zwijał się on w kłębek, albo w znużeniu wielkiem wszystkie łapy wyciągnąwszy, tęsknemi oczyma spoglądał na drzwi i ścianę domu.
W tym samym czasie i Romanowa także zmieniała się do niepoznania. Błyszczące i żywe oczy jej przygasały, osłupiałem spojrzeniem spoglądając zpod brwi ściągniętych i zjeżonych; na policzkach i czole osiadały czerwone plamy. Raźna żwawość jej ruchów zmieniała się w ociężałe i senne suwanie się po świecie, gadatliwość ustępowała miejsca grobowemu milczeniu. O synie jak grób milczała, a jeśli ją ktokolwiek zapytaniem do muru przycisnął, zdobywając się na pewną i nawet zuchwałą minę, kłamała. Powiadała, że go Chlewiński na wieś wysłał, aby tam w zastępstwie jego dyrygował budowaniem wielkiego pałacu. W oczach słuchacza czy słuchaczki niedowierzanie spostrzegłszy, długo i z niepospolitą żywością wyobraźni o tym pałacu, przez syna jej budowanym, opowiadać zaczynała. Miały tam być sufity i piece takie, jakich nikt jeszcze nigdzie nie widział i jakie jeden tylko