Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koła niej ludzi nie widziała. Popychali ją oni i uderzali łokciami, ona tego nie czuła. Patrzała. Przez otwór w parkanie wybiegł niewielki pies, kundel, w czarne i białe plamy, a ujrzawszy ją przybiegł uradowany, przedniemi łapami wspiął się o jej kolana i rękę jej polizał. Psa tego spostrzegła i wzrok ku niemu spuszczając pogłaskała go grubą, czerwonemi i czarnemi bliznami okrytą ręką.
— Żużuk! Zużuk! — mruknęła — pana swego pilnujesz! dobry Żużuk!
Wtem, z góry rozległ się głos męski:
— Czemu mama do domu nie idzie? Ludzie tylko schodzą się tu przez mamę, jak na widowisko jakie!
Znowu twarz swą oblaną rajskim uśmiechem, w górę podniosła.
— Przyjdziesz, synku, na obiad?
Młody robotnik mularski zstąpił był po rusztowaniu o kilka łokci niżej i przechylony nieco ku dołowi, rozmowę z matką rozpoczął. Żużuk, ujrzawszy go, z radosnem skomleniem rzucać się zaczął na parkan.
— Niech mama będzie spokojną, przyjdę z pewnością...
— Przyjdziesz? — wahającym się głosem zapytywała jeszcze.