Strona:Orzeszkowa E. - Panna Antonina (zbiór).djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

denastą, zpod brwi na rozweselone nieco dziecko spoglądała. Palce jej drżały trochę i wzrok posępniał. Po chwili przyciszonym głosem i zawzięcie szyjąc, zaczęła
— Była sobie razu jednego, w szlacheckiej okolicy jednej, młoda, przystojna dziewczyna. Żyła ona sobie szczęśliwie u rodziców swoich pomiędzy braćmi i krewnymi swymi, pod błękitnem niebem bożem i między zielenią kochanej ziemi, pracując ciężko, to prawda, ale zdrowa, hoża, rumiana i wesoła. Było już jej lat piętnaście i już ją był chłopiec — sąsiad za żonę sobie upatrzył, gdy, wtem, wypadkiem, zobaczyła ją jedna bogata i bardzo dobra pani. Ta pani zobaczyła młodą tę dziewczynę raz, w niedzielę, kiedy w świątecznem ubraniu niosła ona z lasu dzbanek poziomek. Zobaczyła i zaraz bardzo pokochała. Za co? Niewiadomo. Podobno dziewczyna miała piękne oczy, może też do twarzy jej było na zielonej miedzy, w złotej pszenicy, z czerwoną wstążką przy kaftanie i dzbankiem poziomek w ręku. Dość, że dobra pani przyjechała ślicznym powozem przed chatę jej rodziców — i zabrała ją sobie. Mówiła, że da jej edukacyą, w świat ją wprowadzi, los i szczęście jej zapewni... Los... i szczęś...cie!
Dwa ostatnie wyrazy wymówiła przeciągle,