Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którą był ułożył. Na to wspomnienie sięgnął mistrz po kantyczki, które przy sobie miał zawsze i, dobywszy z piersi głosu, gdy już ziemia z oczu jego znikać zaczynała, nucić pieśń pobożną zaczął.
W tej chwili dyabeł, jak oparzony, puścił go nagle i zniknął, a mistrz został zawieszony w powietrzu sam jeden z pieśnią w ustach, i zdało mu się, że słyszy głos nad sobą potężny:
— Zostań tak do dnia Sądu!
Otworzył oczy i dziękował Bogu, że go ze szpon szatana wyrwał. Lecz, gdy łzą znowu zalane oko ku ziemi spuścił, już jej nie ujrzał przed sobą. Wisiał w białej, jednostajnej, niezmierzonej pustyni; chmury tylko suwały się pod jego nogami, a słońce piekło nad głową. Nie dochodził go głos ziemi, nie widział nic, otaczała go pustynia, w której sam był jeden, z myślami swemi, ciężkimi towarzyszami po takiem życiu.
Lecz, gdy się modli i zawieszony w powietrzu drży nad długiemi laty, które za karę wisieć tak skazany — uczuł mistrz, że go coś po ręce łechtało.
Był to pająk-Maciek.
Wierny sługa uczepił się sukni mistrza i los jego podzielił.
Twardowski zawołał go, poznawszy: