Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się to czynić szlachcicowi, bodajby nawet z dyabłem?
Twardowski widocznie się mieszał — lice mu się zaczerwieniło, usta podniosły, powoli wstawał z ławy i patrzał dyabłu w oczy. Nie uszło to uwagi szatana, iż jego argumenta skutkowały, dodał więc jeszcze:
— Wiesz, że była umowa dobrowolna między nami, wiesz jaka świętość umowy dla uczciwych ludzi. Zdaje się, że Verbum nobile debet esse stabile.
Na te słowa pokonany Twardowski położył zwolna dziecię w kołyskę i rzekł:
— Masz mnie, dyable — przekonałeś!
Ledwie sam sobie dyabeł mógł uwierzyć, gdy ujrzał skutek swej wymowy.
Tylko co Twardowski dziecię w kołysce złożył, już szatani zatopili w nim szpony i, świszcząc, przez komin wysoko unieśli.




Gdy ponad ziemią lecieli, Twardowski, patrząc na nią raz jeszcze, całą swą przeszłość przypominał. Zwykle, gdy się kończy życie, przychodzi ono pożegnać człowieka. Znowu w jego duszy ozwała się młodość szczęśliwa i wspomnienie chwil pobożności i wiary, znowu zadźwięczała mu w sercu owa pieśń do Boga Rodzicy,