Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jedną głowę i dwie ręce — odpowiedział szatan.
Szlachcic, coraz bardziej odpowiedziami chłopa zdziwiony, ramionami poruszył, odwrócił się i zawołał:
— To być nie może, żebyś ty to zrobił! Drwisz ze mnie, chamie. Gadaj, wiele masz czeladzi?
— Co waszej miłości do mojej czeladzi, byle jutro karczma była gotowa — rzekł chłop. — Jak nie będzie, a zawiodę, dasz mi sto nahajów! Zgoda?
— Zgoda! — rzekł szlachcic, mimowolnie śmiejąc się i po trochu zaczynając się lękać. — Ale ty masz coś minę, jakbyś sobie drwił ze mnie? Może ten łotr mieszczuk cię namówił, na którego mam podejrzenie, że i tamtych majstrów pobuntował, knując tylko, żeby, gdy karczma w czas nie będzie, załog wziąć ode mnie! Ej! tylko ostrożnie wszakże ze mną! ostrożnie!
— Ale o cóż waszmości chodzi — odpowiedział dyabeł — przyślij tu swoich przystawów, każ mnie pilnować, a jeśli karczmy nie skończę, dasz mi sto nahajów. I to nie do dwóch dni karczmę ci postawię, ale do jutra rana niechybnie.
— Toś ty chyba dyabeł! — zawołał szlachcic.
— Może i dyabeł — odpowiedział mniemany chłop — a co waszej miłości w to wchodzić?