Strona:Oppman, Kraszewski - Mistrz Twardowski.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Szlachcic obejrzał się pogardliwie na chłopa i odpowiedział:
— A tobie, chamie, co do tego! Może te łotry wysłali cię tu na szpiegi? Dam ja ci, zuchwalcze! Jeszcze śmiesz mi się urągać.
— Niechno się wasza miłość nie gniewa — odpowiedział szatan. — Ja jestem wędrujący rzemieślnik, potrzebuję roboty, mam swoją czeladź, mógłbym się o tę robotę ugodzie.
— Ty, obdartusie?
— A kiedy termin wasz?
— Kiedy! kiedy! za dwa dni! — odparł szlachcic ze złością.
— No, to karczma stanie gotowa — rzekł dyabeł śmiało.
— To być nie może!
— Będzie — rzekł dyabeł znowu.
— Jakto, chamie! tu jest na miesiąc roboty!
— Na godzinę ledwie, ściśle biorąc — odpowiedział, oglądając się, szatan.
— Chyba ci dyabli dopomagać będą?
— Choćby i tak, to waszej miłości nic nie szkodzi.
Szlachcic spojrzał w oczy mniemanemu chłopu, a ten się uśmiechnął.
— No! a co mi pan za to da? — rzekł szatan.
— Co ci dam! hę! Ależ to być nie może, żebyś tego dokazał. Wieleż ty masz czeladzi?