Strona:Opętana przez djabła.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciągle w środku maneżu, trzymając u głowy klaczy koniec długiego bata i trzaska nim ogłuszająco, wołając:
— Allez!
Oto znów w krótkiej, gazowej spódniczce, z obnażonemi, chudemi dziecięcemi rękami stoi w morzu ogni, u kopuły cyrku, na mocno rozhuśtanym trapezie. U tego samego trapezu, u nóg dziewczynki, wisi głową na dół, zaczepiony kolanami za drążek, inny gruby mężczyna w różwym trykocie ze złotem bramowaniem, wypomadowany i okrutny... Oto podniósł ku górze opuszczone ręce, wyciągnął je, utkwiwszy w oczach Nory ostre, przenikliwe i hypnotyzujące spojrzenie akrobaty i... klasnął w dłonie. Nora robi szybki ruch naprzód, aby rzucić się w dół, wprost w te krzepkie, bezlitosne ręce, ale serce naraz ziębnie i przestaje uderzać ze strachu i dziewczynka tylko coraz mocniej ściska cienkie sznurki trapezu. Opuszczone, bezlitośnie ręce akrobaty podnoszą się znów, wzrok jego staje się jeszcze bardziej okrutny... Przestrzeń w dole, pod nogami wydaje się być otchłanią...
— Allez!
Nora balansuje, zaledwie mogąc oddychać, na samym szczycie „żywej piramidy“ z sześciu ludzi. Przemyka się, wywijając giętkiem ciałem pomiędzy szczeblami długiej drabiny, którą w dole ktoś trzyma na głowie, Wywraca kozła w powietrzu, wyrzucona w górę mocnemi i strasznemi, niby stalowe sprężyny nogami żonglera „specja-

115