Przejdź do zawartości

Strona:Omyłka.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uczułem głód; a że dziś obiadu nie gotowano, więc niańka osoliła trochę gorącej wody, wrzuciła w nią masła i nadrobiła chleba. Jedząc taką zupę, myślałem, że jest to dzień gorszy od Wielkiego Piątku, bo wtedy na obiad dają choć grzane piwo i śledzie z kartoflami, nie wodziankę.
Podnosiłem do ust łyżkę, kiedy nagle zatrząsł się dom od huku bezporównania gwałtowniejszego, niż dotychczas; zdawało się, że występują jakieś nowe potęgi. Aż pochyliłem się na stół, a przerażona niańka, krzycząc, zaczęła biegać po pokoju. Byłem pewny, że już za naszym ogrodem rozlegają się te częste i ogromne wystrzały.
Niańka zupełnie straciła przytomność. Wydobyła z komody kilka srebrnych łyżek i zawinęła je w fartuch, a potem mnie zaczęła ciągnąć za rękę, wołając:
— Chodź do lochu, bo tu śmierć!... Zabiją ciebie i mnie... zabiją wszystkich... słyszysz...
Wyrwałem się jej, a starowina wybiegła z pokoju, modląc się głośno.
Łoskot był tak straszny, jakgdyby waliło się miasto. Gorąco uderzyło mi do głowy, a potem uczułem spokój, jakbym skamieniał. Bez obawy spojrzałem w kierunku łąk i nie zobaczyłem nic.
W tej chwili przybiegła do nas zapłakana pani Stachurska, z krzykiem dopytując się o mamę:
— Niechno pani pójdzie na miasto! — wołała. — Wszyscy powarjowali... wszyscy przez nich zginiemy!...
Chciałem i ja iść, ale mama kazała mi zostać w domu, a sama wyszła ku rynkowi.