Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   216   —

Gdzie się obejrzysz, wszędzie wieńce i kwiaty. Na każdym grobie, pietyzm pozostałych, porzucił naczynia szklane, wewnątrz których sztuczne girlandy, bielą się nieśmiertelną białością, przypominając niby nieśmiertelność tych dusz, których cielesna powłoka spoczywa w ziemi. A z jednej strony cmentarza, wysokie stare zręby czarnego szkieletu kościoła, kierujące oczy ku niebu, z drugiej jasne morze, prowadzące wzrok nasz w nieskończoność, wszędzie zieleń, napawająca go jakąś dziwną błogością, wszędzie aromat wlewający balsam w duszę. Jakże w pięknem miejscu śpią oni tu, umarli — pomyślałem, — i o ileż szczęśliwsi są od nas, wiedzą bowiem o tem, że ich z tego czarownego otoczenia, nikt nigdy wyprowadzić nie zechce. A my żywi? Czy ten nawet, który dziś dumnie, jak indyk, stąpa po marmurowych posadzkach pałaców, pewnym jest tego, że reszta życia rozpoczętego na różach, nie spłynie mu już w wilgoci, opuszczeniu i brudzie?...
Niedaleko ruin kościoła, znajdują się ruiny zamku. Powiedziałem wyżej, że przedstawiają one obraz najdzikszych ruin w Szkocyi. Tak jest, zwłaszcza też, gdy się podpływa ku nim od strony morza. Wydają się wtedy potarganemi, skutkiem jakiegoś wulkanicznego wstrząśnienia, skałami, porzuconemi tu jako groźba dla statków, któreby chciały niebacznie poszu-