Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   185   —

jącem sercem przybliżamy się do przybytku, który tak niedawno jeszcze ożywiał duch niezwykłego człowieka.
Nie wiem, jak kto, ale ja zawsze doświadczam dziwnego uczucia, kiedy mam wstąpić w progi domu, gdzie mieszkał jeden z tych wybranych, których przeznaczeniem jest, być przodownikiem na drodze do światła i postępu. Pragnę przestąpić próg takiego mieszkania i lękam się, bym go nie sprofanował swoją obecnością. Zdaje mi się, że tej ciszy, jaka tam dokoła panuje, przerwać mi nie wolno, że tam właśnie odbywa się proces myślenia człowieka, na którego świat cały ma obrócone oczy, że każdy, co mu w tym procesie będzie przeszkodą, dopuści się nieledwie świętokradztwa, godzien jest, by był przedmiotem potępienia ogólnego. Idę naprzód, gdyż mi powiadają, że iść można, gdyż mnie pchają postępujące za mną tłumy, ale radbym cofnąć się jeszcze, bym przynajmniej, jeżeli tam mam już wejść, wszedł namaszczony i przygotowany, wolny od tego wzruszenia, jakiem przejmuje mnie widok tego, na czem spoczywały ręce wybranych. Jest-li ta nieśmiałość objawem zasługującym na śmiech, lub też poszanowania godnym dowodem, głębokiej czci dla genjuszu, wielkiego i nieśmiertelnego, jak samo bóstwo?
Zamek Waltera Scotta, robi na każdym zai-