Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   148   —

chórem, który popisywać mógłby się nawet na koncertowej estradzie. To też kogo słowa mówcy nie ciągnęły, lgnął do tej melodyi uroczej, jaką tu słyszał, i tak tłum zrazu złożony z kilkunastu osób, wzrósł w krótkim czasie do kilkudziesięciu, i stworzył się tym sposobem przed oczami memi obraz, jakiego nigdy nie zapomnę. Kilkadziesiąt osób ze sfer najwykwintniejszych miasta, śpiewało głośno pod gołem niebem psalm radości i uwielbienia, melodya zapożyczona nie z tego świata, potężnym tonem szła prosto przed tron Przedwiecznego, a na to wszystko księżyc przysłonięty mgłami północy, słał spokojnie melancholijne promienie, niby pozdrowienie niebieskie tej poczciwej ziemi, która w ten sposób Panu nieba cześć oddawała.
Stałem w tłumie i przysłuchiwałem się śpiewowi. Nagle podchodzi ku mnie jeden z zebranych i wkłada mi w rękę złożony papier. Rozwijam papier i widzę... psalm. Była w tem lekka przymówka do mnie, że nie śpiewam. W słuchałem się lepiej w ton melodyi, i za chwilę w gromadzie zebranych nie stanowiłem już rozdźwięku, i o co najgłówniej wszystkim chodziło, nie szerzyłem niemą moją postawą zgorszenia.
O godzinie 10 wieczorem, wszyscy rozeszli się do domów, na ulicy Princess-street zapanował grobowy spokój, w oknach domostw pogasły