Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

stały po niem, już tylko mroki coraz ciemniejszej nocy. I gdy gwiazda politycznego znaczenia Szkocyi, zaszła, by już chyba nigdy nie zapłonąć, na widnokręgu jej narodowym ukazała się jutrzenka oświaty tak jaskrawa, że zaćmiła swojem światłem tamtej blask mdły i słaby. Jutrzenka ta do dziś płonie, i podczas gdy w dzisiejszych Atenach, cudzoziemiec tylko (Schliemann[1]) roznieca sztucznie własnemi rękami ogień, a wskrzeszeni do politycznego życia Grecy, obojętnie przyglądają się jego pracom, Szkoci, złożywszy do grobu swoją historyczną przeszłość, nie zakładają rąk w nieczynności, ale bezustannie, nie szczędząc największych wysiłków, pracują nad podniesieniem oświaty, w której przyszłość kraju widzą. I żyją więc, choć polityczne słońce Anglii dawno już rzuciło na nich cień i głośno o nich po szerokim świecie, choć narodowe ich barwy rozpłynęły się w obcych kolorach, i żyć będą, póki słowa naszego statysty: „paść może naród wielki, zginąć tylko nikczemny“, nie przestaną być niezbitą prawdą. A że pobudka do tego życia, spoczywa w stolicy tego kraju, że tu koncentrują się te wszystkie naukowe siły, które impuls narodowemu ruchowi nadają, przeto nic dziwnego, że Szkoci jak jeden mąż, ku Edyn-

  1. W tej Schliemann już nie żyje.