Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ojca... Nie myśl jednak, żem nie walczył!... O nie!... Tylko przegrałem... i oto umieram pobity, umieram skutkiem tej klęski... wówczas, gdym umyślił powrócić tu... w tę ciszę, w tę samotność, przysiągłem sobie, że zapomnę o przeszłości... że będę żył szczęśliwie... pracując, gdyż miałem wielkie plany... Ale nie mogłem... I tu, jak wszędzie, spotkałem się oko w oko z potworem... Wycierpiałem okrutne męki... przeto dobrze, że umieram... ale jeśli już żyłem w wieczystej pogoni za nieziszczalnem... w gorączce, w ciągłym rozdźwięku snów, które snuł rozum i żądza ciała, to chcę przynajmniej umierać pogodnie... Chcę, choćby to trwać miało bodaj dzień jeden, zakosztować niezaznanej nigdy roskoszy, pełni spokoju mózgu, serca i zmysłów...
Westchnął głęboko i mnąc nerwowo w dłoni trzymaną chustkę, milczał przez chwilę. Potem ciągnął dalej, a twarz drgała mu kurczowo:
— Wiem, gdzie poszła twoja matka. Domyślam się przynajmniej. Poszła do proboszcza... tak, niezawodnie do proboszcza... Chce, by proboszcz tu przyszedł i przyniósł mi to, co oni zowią pociechą religii... I nie pragnie tego dla mnie.. o, nie... drwi sobie ze mnie... ale dla siebie, dla twego ojca, słowem ze względu na dobre imię rodziny. Otóż nie chcę, by noga proboszcza tu postała choćby na chwilę!... Nie chcę!... To, co mi może powiedzieć, znam lepiej od niego... a wizyta tego bydlaka zi-