Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dził, że ksiądz Juliusz w tym wypadku okazał się jeszcze bardziej niż zazwyczaj... kroćset tysięcy starych furgonów. Przychodził często do »Kapucynów« ziewając, klnąc i spluwając szukał po podwórzu, po krzakach alei i wszędzie śladów kun i łasic. By przychlebić się stryjowi kapitan zachwycał się wszystkiem wielbiąc z delikatnością i dobitnością iście militarną, drzewa, mury, żyzność, gleby, piękność chorągiewki na dachu, wysokość sufitów w pokojach, i często wykrzykiwał wskazując na łąkę i półkole otaczających ją drzew:
— Tak czy owak masz widok... kroćset tysięcy... Co za cisza tutaj... kroćset tysięcy!... Hoho!.. Wściekle miło by tu było wypychać kuny i łasice... kroćset tysięcy!...
Rzadziej zjawiali się Sérvierowie. Na widok pięknej pani Sérviere stryj stawał się mniej kańciasty, słowa jego czyniły się powabne, nabierały wdzięku, dowcipu, dziwnego u człowieka tak popędliwego i szorstkiego, którego czyny i wyrażenia bezustanku chwiały się pomiędzy najwyższym entuzyazmem i najokropniejszą wściekłością. Ale oczy zadawały kłam temu pozornemu spokojowi, oczy lubieżnie ślizgające się po plecach młodej kobiety, gorsie o liniach smukłych a pełnych i drgających życiem, po fałdach sukni, które zdawały się podnosić, rozsuwać, rozdzierać niby brutalne ręce świętokradzkie. Nozdrza mu się rozszerzały