Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem doprawdy po co ci to wszystko mówię, możeby dla ciebie lepiej było gdybyś został notaryuszem.
Nigdy prawie na spacerze nie obeszło się bez dziwnej jakiejś awantury. Pewnego popołudnia spotkaliśmy małą żebraczkę. Podeszła ku nam i wyciągnęła rękę:
—Biedactwo! — westchnął stryj rozczulony.... Popatrzno jaka ona biedaczka... trzeba być litościwym dla cierpiących. I zwracając się do żebraczki rzekł:
— Chodź z nami dzieweczko... chodź do domu., dam ci pieniędzy... Czy chciałabyś mieć dziesięć franków? Zdziwiona, uszczęśliwiona dziewczynka szła za nami nieśmiało. Przy samym domu stryj obrócił się i ujrzawszy małą, o której zapomniał widocznie, krzyknął:
— Czegóż ty chcesz? Czemuż idziesz za nami złodziejko?
Zmieszana, zdziwiona otwarła usta nie odpowiadając.
— Ależ stryju — odważyłem się — przecież sam kazałeś jej...
— Ja, kazałem?.. Żartujesz chyba... Czyż ja ją znam... To może jaka włóczęga karczemna... ścierwo dla furmanów? Precz!... Wynoś misie zaraz!
Podobnie jak kuzyn Debray uzyskałem wstęp do biblioteki. Ten ważny wypadek zdarzył się je-