Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rozległy się głosy, a zaraz potem kroki obu pań za drzwiami, Jerzy wziął znów do ręki robotę i pochylił się nad nią, by ukryć wzruszenie. Matka moja i pani Robin weszły do pokoju.
Widząc, że obaj siedzimy przy sobie w milczeniu, matka rzekła:
— Widzę, żeście byli obaj bardzo grzeczni.
Pani Robin tymczasem z poza pleców matki posłała mi spojrzenie, przepojone nienawiścią.
Moja matka nachyliła się nad Jerzym, by go pocałować, ale nagle pobladła i w skazując ręką na okno, krzyknęła:
— Ach, tego już za wiele!... doprawdy za wiele... Popatrz tylko!
Stryj Juliusz szedł środkiem placu pod rękę z kuzynem Debrayem. Szli wolnym krokiem, rozmawiając po przyjacielsku, kuzyn sztywny był, żywo gestykulował, ksiądz Juliusz opierał się na jego ramieniu z widocznem zadowoleniem. Na rogu przy hotelu Trzech Króli znikli z oczu.
Matka stała, jak w ziemię wbita, a pani Robin spoglądając na nią rzekła poważnie, ponuro niemal:
— Tego ci jeszcze tylko brakowało! Ten kuzyn Debray to słynny intrygant.
Ale ja nie myślałem o stryju Juliuszu ni kuzynie Debrayu. W uszach dźwięczały mi jeszcze ciągle słowa Jerzego i czułem, że z jakichś strasznych