Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Juliusz zamykał się tam mniej więcej raz na tydzień i przesiadywał godzinami!
Co robił?... Nikt tego nie wiedział... ale musiało się tam dziać coś niezwykłego, gdyż stara służąca często słyszała jak chodził nerwowo, tupał nogami i wydawał dzikie wrzaski. Raz zwabiona hałasem, myśląc, że proboszcz szamoce się ze złodziejem, przyszła pod drzwi posłuchać i usłyszała wyraźnie słowa: — Świnia!.. Świnia... wstrętna Świnia... Zgnilizna! — Do kogo mówił?... Wiadomem było przecież, że prócz niego, krzesła i kuferka, w pokoju nie było literalnie niczego więcej. Gdy wychodził stamtąd, wyglądał tak strasznie, że aż dreszcz przejmował patrzącego, włosy w nieładzie, oczy straszne i chmurne, twarz zmieniona i blada jak chusta, a dyszał... dyszał! Zaraz potem rzucał się na łóżko i zasypiał. Niezawodnie ten kuferek winien był wszystkiemu. A jednak Małgorzata widziała go, widziała także i krzesło. Było to najzwyczajniejsze, słomą wyplatane krzesło z trześniowego drzewa, jak wszystkie krzesła. Kuferek, zrobiony z drzewa pomalowanego, był bardzo stary, miał kanty obite grubą świńską skórą i wydęte wieko... jak mniejwięcej wszystkie kuferki. Ale nie uspokoiło to Małgorzaty i nieraz zadawała sobie pytanie, czy nie powinnaby powiadomić o tem żandarmów.
W tem miejscu Wikta, drżąca ze strachu, z gło-