Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze mówi... co? Ha, ha, nie jest głupi... o nie... wszystko... tylko nie to!
Naraz dwie nowiny spadły jedna po drugiej, niby gromy z jasnego nieba.
Ksiądz Juliusz kupił i zapłacił gotówką dużą posiadłość, t. zw. »Kapucynów«, oraz sprowadził meble swe i sześćdziesiąt ogromnych skrzyń z książkami. Matka wierzyć nie chciała i wzruszała ramionami.
— To niemożliwe! — mówiła — Miał przecież tylko nędzną torbę podróżną!
Ale nareszcie musiała uznać fakt dokonany i poczęła się oburzać:
— Oszukał nas, okpił!... Jest bogaty!... Ale gdzie mógł tyle nakraść, to ciekawe!
Zazwyczaj spokojna, panująca nad sobą, straciła teraz głowę, domyślała się zbrodni przeróżnych, planowała denuncyacye i podniecona, knując plany zemsty, wołała:
— Musimy się dowiedzieć, co robił w Paryżu!... Za każdą cenę musimy to wiedzieć zaraz!
Wieczorem wygłosił pan Robin domysł:
— A może on ggał na giełdzie?
Tymczasem ksiądz Juliusz zainstalował się »U Kapucynów«.
Tak zwano mały folwark, położony tuż pod miastem, choć nikt nie wiedział, skąd się nazwa wzięła. Nikt, nawet sam notaryusz, znający na palcach całą historyę Viantais, nie słyszał, by tu-