Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dajże mi pokój... Drażnisz mnie całą tą gadaniną... ty i twoja żona... dręczycie mnie oboje... strasznie dręczycie... Czyż po to przyjechałem, by mnie brano na spytki, szpiegowano?... Bądźcie spokojni... bądźcie całkiem spokojni... długo wam zawadzał nie będę...
— Zawadzał?... Nam? — przerwał ojciec — chyba żartujesz mój Julku! Jakto, wybierasz się znowu w drogę?
— Czy się wybieram czy nie, to nie twoja rzecz... niecierpię gadania... to mnie nudzi... bądźcie więc już cicho!
— Mój drogi Julku! nie gniewaj się!... Miałem nadzieję, że już z nami na zawsze pozostaniesz!...
— Z wami? — zaśmiał się szyderczo stryj — Ha, ha, ha, ależ to pomysł kapitalny!... Ja, z wami!...
Podniósł do góry obie ręce, zdumiony, oburzony.
— Z wami? — wołał — I cóżbym ja też robił z wami, mój Boże!... Chybaś oszalał!... chybaś oszalał!...
Ojciec zniecierpliwił się wreszcie:
— Mniejsza z tem! — rzekł ostro. — Zrobisz, co zechcesz!... Siadamy do jedzenia o dziesiątej... Dziś mamy u siebie proboszcza i państwa Robinów, przyjaciół dobrych!... Ksiądz, któryby otwierając tabernakulum, zoba-