Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziecie państwo powracać... zobaczymy was przez okno!
— Ja! — wykrzyknął sędzia tonem, jakim generał zapowiada żołnierzom swe przybycie na pole bitwy. — Ja nie omiesztam stawić się na posteguntu!
— Wybornie! Wybornie! — mówił ojciec. — Więc do wieczora... przyjdźcie wcześnie.
— Do widzenia wieczorem!
Wielki powóz zajechał wreszcie przed bramę domu, dzwoniąc i trzeszcząc. Była to stara landara zarówno czcigodna jak roztrzęsiona, którą ojciec mój wynajmywał w hotelu Trzech Króli w uroczystych okazyach. Lubiłem ją bardzo, gdyż mi przypominała różne wesołe przejażdżki i obchody. Przytem wydawało mi się, że z chwilą zajęcia miejsca na poduszkach z szarego sukna, mała osóbka moja poczyna znowu nabierać znaczenia i że niewątpliwie wszyscy niemieją z podziwu patrząc, jak jadę na czterech kołach, ciągniony przez dwa konie, jakby sam pan Blaudé. Z prawdziwem wzruszeniem i odrobiną dumy, trochę nawet nadęty, usiadłem na przedniej ławeczce powozu naprzeciw rodziców, którzy zajęli siedzenia w głębi, bardzo poważni i także trochę dumni. Minęliśmy tryumfalnie miasto. Stojący w progach ludzie uśmiechali się do mnie. Sprawiało mi to prawdziwą przyjemność, chociaż równocześnie usiłowałem wytrwać w dostojnej pozycyi.