Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Eminencyo!... to było szaleństwo... chwila szaleństwa... chwila...
— I ja będę modlił się za ciebie księże — powiedział biskup, a w głosie jego czuć było wzruszenie:
Wstał z fotelu i dodał:
— Idź z Bogiem!... Wracaj do siebie... przyniosą ci kolacyę... Bądź zdrów!
Ksiądz Juliusz przewracał się całą noc po łóżku nie mogąc zasnąć. Rozmyślał o ojcu Pamfiliuszu i biskupie:
— Czy to są święci, — pytał się siebie — czy głupcy?... Czemu na świecie istnieją takie dusze?... To straszne!...




W dwa miesiące potem ksiądz Juliusz zamianowany został proboszczem w Randonnai.
Przybył na miejsce pewnej soboty rano, w bardzo złym humorze w sam czas, by pochować miejscowego notaryusza. Pogrzeb był wspaniały, pierwszej klasy. Rozchmurzyło to nieco nowego proboszcza tak, że machając kadzielnicą powiedział sam do siebie: No, jak na początek w cale dobrze... byle tak dalej! — Kościół wydał mu się nędznym, smutnym i ciemnym, nisko sklepione łuki przygniatające sprawiały wrażenie, a pilastry na których się opierały były ciężkie, grube i ordynarnie malowane. — Istny grób! — po-