Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dlarzom świń?... Wyście to, przedstawicielami chrystyanizmu, wy, ludzie o mordach tucznych zwierząt, wy, niezdolni pojąć istoty cudownego dzieła odkupienia ani świętego posłannictwa miłości?... O śmiać się chce i płakać zarazem!... Dusza na świat przychodzi... to znaczy dziesięć franków... człowiek umiera, to czyni również dziesięć franków... Ha gałgany, czyż sądzicie, że Chrystus na to umarł, by wam wolno było jak w skarbonce wyciąć szparę na pieniądz w Przeświętej tajemnicy Jego Tabernakulum, i zamienić cyborya w sakwy dziadowskie?... Ha, gdy słyszę jak mówicie o Maryi Dziewicy, wydaje mi się, że widzę młodą dziewczynę gwałconą przez capa...
Głuchy zgiełk rósł pomału i wybuchnął wreszcie okrzykami gniewu, zaciekłych protestów, wrzasków oburzenia i w tym hałasie utonął głos księdza Juliusza. Wielu biesiadników wstało, twarze ich nabiegłe były krwią, potrząsali serwetami, widelcami, nożami i gestykulowali gwałtownie. Przez krzyki słychać było dźwięk poruszonych sreber stołowych, podłoga trzeszczała od stąpań, a na drgających ścianach szczękały rozwieszone stare fajansy. Ksiądz Juliusz ciskał się, pienił wśród natłoku wyrzucając to jedną to drugą pięść w górę:
— Precz! — krzyczał — precz wszyscy!... Wracajcie do kału i błota, z któregoście wyszli!... Wypędzam was!... wypędzam!... precz!
Biskup blady jak trup dał znak, że chce mó-