Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

izm, brzydkie chętki, głupotę i niedorozwój władz mózgowych. Najgorzej dręczył go jednak widok dwu siedzących obok niego proboszczów. Opowiadali sobie po cichu, powstrzymując śmiech ze względu na sos, którego mieli pełne gęby, idyotyczne historyjki ostatniej partyi skata. Wszystko co widział dokoła i słyszał, ból mu sprawiało niemal fizyczny, miał chwilami straszną ochotę wstać i cisnąć swą sutannę na głowy, tych wszystkich ludzi.
Zwyczajnie podczas deseru wikaryusz generalny wygłaszał w imieniu wszystkich dyecezyan mówkę do biskupa. Był on sentymentalny i pretensyonalny, nie szczędził pochwał i umiał w stosownem miejscu uronić łzę. W stał z krzesła dotknął chustką warg, krząknął trzy razy jak należy, a biesiadnicy zwrócili nań błyszczące od wina oczy. Zaczął wśród majestatycznego milczenia.
Eminencyo!
— W owym dniu najszczęśliwszym z pośród szczęśliwych, w którym dzieci świętego rzymsko-katolickiego Kościoła, owe dzieci, które wiedziesz po świętych drogach cnoty z taką ojcowską troskliwością, z tak wielkiem i Szczytnem poświęceniem, że o niemby snadnie rzec mógł Bossuet iż...
Przerwano mu nagle. Ksiądz Juliusz wstał, pochylił się nad stołem i wyciągając zaciśnięte pięści do wikaryusza krzyknął donośnie: