Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kawiarniach, klubach, salonach, wszyscy komentowali ważny wypadek. Na bulwarach wieczorem słyszano ciągle rozmowy.
— A więc cóż, wojna?
— Ten biskup wygląda jakby się wściekł!
— A Rzym... co mówi Rzym?
Pisma poważne i dobrze poinformowane głosiły, że biskup połączył się ze stowarzyszeniami okultystycznemi, tłumaczyły funkcyonowanie karbonaryzmu katolickiego, którego biskup był najwyższym i najgroźniejszym przywódcą, wrogim dla wolności sumienia i pokoju świata. Na temat jego nazwiska i czynów snuto najgłupsze w święcie baśni, grzebano zaciekle w jego życiu, prywatnem, przypomniano proces i podano go publice na nowo w sosie najohydniejszych i najobelżywszych dodatków. Pisma satyryczne ze swej strony zamieściły na pośmiewisko wszystkich jego karykaturę, na której paradował w ogromnej śpiczastej kapicy Torquemady. Ni jeden głos nie podniósł się na jego obronę. Otwarcie, okrutnie wyparła się go prasa klerykalna. Gdy biedny, opuszczony samotny łamał ręce i łkał głośno wpółoszalały w pokoju hotelowym w Paryżu czując, że dusza drze mu się w kawały, że serce pęka od ciosów nieszczęścia, gdy paliła mu się twarz od wstydu i upokorzenia, ksiądz Juliusz radował się i tryumfował. Roskoszował się jak smakosz wynikiem mistyfikacyi, którego się ani spodziewał