Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czył. — To wszystko... rozumiesz pan... wszystko!... No, na ile pan obliczasz koszt całej budowy?
— Bo ja wiem?... odparł budowniczy zmieszany... I skądże mam to zresztą wiedzieć?
— Ale mniej więcej! no... mniej więcej? — nalegał.
— Trudno określić... może tak ze trzy, cztery... pięć milionów! To zależy od...
— Pięć milionów! — rzekł ojciec Pamfiliusz zabierając się do odejścia. — Dobrze, dostarczę pięciu milionów.
I poszedł za pieniądzmi.
Wędrował od wsi do wsi, od folwarku do folwarku, od pałacu do pałacu, od drzwi do drzwi wyciągając rękę chyląc grzbiet, żywiąc się w drodze chlebem za dwa sous do czego ograniczył swój posiłek, a gdy się zbyt oddalił od Reno zachodził na noc do proboszczów, którzy go często przyjmowali z niedowierzaniem. Paliło go słońce, dręczył mróz, ale nie zważał na to, nie zatrzymywał się, nie odpoczywał wpatrzony w jasną wizyę, która, jak mu się wydawało idzie przed nim, chroniąc go i prowadząc. Przyjmowano go często źle, krzywdzono, chłopcy uliczni wyśmiewali się z jego brudnej brody, białej sutanny połatanej czarnymi skrawkami materyi i płaszcza czarnego połatanego białymi. Doznał wszystkich udręczeń, całej hańby i męki losu żebraka. Ale znosił wszystko bez szemrania. Zrazu niezgrabny i lękliwy, roz-