Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ładnie i straszliwie poranionemu Jedne leżały pokurczone konając i krwawiąc inne ze sterczącymi daleko korzeniami wspierały się na połamanych gałęziach, niby pociętych kikutach rąk. Jedno tylko zostało, wiśnia nędzna i zżarta wilkiem u wejścia do ogrodu i dziwiła się, że sama już tylko jedna stoi na ziemi nagiej ogołoconej z wspaniałych swych wychowanków. Pozbawione schroniska ptaki polatywały przerażone wydając przenikliwe okrzyki.
Ale ojca Pamfiliusza nie obchodziło wcale to pole walki, kędy konały powalone olbrzymy. Widział jak z tych ruin, tych zwłok wyrasta powoli jego kościół, nabiera kształtów, jak się wznosi w górę coraz to wyżej i wyżej dźwigając na sobie całą armię robotników. Widział też i siebie samego jak spina się po rusztowaniach nowej bazyliki, stąpa z kamienia na kamień i wreszcie na szczycie najwyższego łuku zatyka złoty krzyż na znak zwycięstwa.
Drzewo podzielił na dwie partye, z których jednę sprzedał, drugą zaś zachował na cel przyszłych konstrukcyj, a gdy już nie było co sprzedawać udał się do dyecezyalnego architekta. Uroczyście przedłożył mu plan kaplicy, tłumacząc szczegół poszczególe, pokazując ryciny książki gadając długo i zawile wplatając jakieś niepojęte historye.
— To wszystko chcę odbudować! — zakoń-