Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  27   —

które człowiek wymawia, miłemi są w oczach Boga i jednają nam jego łaskę, tak straszne przekleństwa oddalają go od nas. Prócz tego przekleństwo, to straszny grzéch w oczach tego Pana Świętości, który jest błogosławieństwem samém.
Jakże śmiécie przeklinać człowieka, którego Bóg stworzył na swój obraz, człowieka, co ma nieśmiertelną duszę, która ma kiedyś zamiészkać w Niebie obok Ojca Niebieskiego. Jakże możecie przeklinać zwiérzęta i rzeczy nieżyjące, kiedy to wszystko jest dziełem świętych, wielmożnych rąk Jego, więc wszystko raczéj błogosławić wam trzeba, w każdym dniu, godzinie, minucie. Niechaj więc całe życie wasze będzie hymnem błogosławiącym, za tyle darów Jego niepoliczonych, za życie, za zdrowie i za wszystko co z Jego ręki macie. Niestety! tak nie myślała Janowa.
Razu jednego Tomaszek krajał sobie nożem kawałek drzewa, siedząc u nóg matki (a było to w porze zimowéj). Nagle chłopczyna zrywa się z ziemi, porywa nóż i wybiega z chaty. „Wróć zaraz chłopcze, krzyknęła za nim matka, bo ci głowę skręcę.“ „Nie wrócę, nie wrócę,“ woła chłopczyna, przeskakując z nogi na nogę. „Zaraz mi wracaj hultaju, gałganie, szatanie jakiś, krzyczy zagniewana kobieta, albo oddaj nóż.“ „Otóż pójdę, otóż pójdę, powtarza śmiejąc się Tomaszek, a noża nie oddam,“ i zaczyna biédz ku rzéce ile mu sił staje, a za chwilę znika matce z oczu.
A bodajżeś przepadł, a bodajżeś więcéj nie wrócił,