Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  26   —

i jeszcze straszniejsze wyrazy, których nie śmiém powtórzyć. Tomaszek tak się oswoił z przekleństwami matki, że gdy jaką psotę wyrządził, a Janowa podług zwyczaju, nie szczędziła mu okropnych wyrazów, wtedy chłopczyna przewrócił na środku izby koziołka, podskoczył w górę i wyleciał z chaty niby wiatr. Janowa nie miała jednakże złego ducha serca, i owszem była miłosierną dla biédnych, wyrozumiałą niekiedy, ale tak już od lat najmłodszych oswoiła się z złorzeczeniami, że przeklinała upadającą łyżkę z ręki, łamiący się stołek, nawet wiatr świszczący na dworze. Napróżno upominał kapłan pobożny, mówiąc: że przekleństwo, to straszny grzéch w oczach Boga; Janowa dziś przyrzekła poprawę, a nazajutrz przeklinała w najlepsze.
Podobno, moi bracia, nie ma powszechniejszego grzéchu pomiędzy wami, jak zwyczaj przeklinania. Ileż to znam gospodyń wiejskich, które nigdy łagodnie nie przemówią do dzieci, ale najszkaradniejszemi lżą je słowami, a co gorsza, przeklinają, na czém świat stoi. Czy to nie miléj, matki wiejskie, dla waszego serca, zwać dziatki, które Bóg stworzył na obraz i podobieństwo swoje, aniołkami, pociechami, jak dawać im nazwy, od których włosy ze strachu powstają na głowie? Tak samo i wy ojcowie, zamiast przeklinać za najmniejszą przykrość, wasze żony i dzieci, sąsiadów i domowników, miéjcie lepiéj błogosławieństwo na ustach, a błogosławieństwo Boże spłynie na wasze głowy, i na głowy ukochanych waszych. Jak słowa błogosławieństwa,