Przejdź do zawartości

Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co powie klucznik, który po nim będzie miał dyżur następnej nocy.

IX.

— Słuchaj no, braciszku — pytał jakoś nieśmiało i z jakiemś zakłopotaniem Sporysz następnego dnia klucznika, który po nim miał nowy dyżur w tym samym co on kurytarzu więziennym — słucha no, czy ty tej nocy... tego... jak się nazywa... nic nie słyszałeś?
— Gdzie?
— No, tutaj, w kaźniach?
— W kaźniach? A chybaż co miałem w kaźniach słyszeć?
— No, ja nie wiem, ale właśnie się ciebie pytam.
— Nie słyszałem nic, albo co? Może ty co słyszałeś?
— Ja? Ależ nic.
I Sporysz oddalił się spiesznie, unikając dalszych pytań. Widać jednak było po nim, że jakaś trwoga opanowała go i nie dawała spokoju. Chwiał się na nogach, chodził jak nie swój, unikał ludzi, a gdy nie mógł ich uniknąć, to albo milczał, albo odzywał się urywanymi zwrotami, półsłówkami lub zagadnięty nagle gadał całkiem od rzeczy, jak gdyby umysł jego wcale czem innem był zajęty.
To ostatnie było też zupełną prawdą. W umyśle Sporysza panowało jedno wyobrażenie, potężne i pożerające wszystko inne — Pantałacha. Osławiony złodziej nie umarł, on żył w duszy Sporysza i tam prowadził dalej swe rzemiosło — zwolna, lecz nieustannie piłował