Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niesprawiedliwy wyrzut. Lecz gdy Pantałacha spadł z dachu, gdy z jego zmiażdżonej twarzy śmierć zajrzała w oczy Sporyszowi swem niekłamiącem, okropnem obliczem, wtenczas słowa owe całkiem inne, ponure echo zbudziły w jego duszy. A echo to w ciągu całego popołudnia nie milkło, lecz rozbrzmiewało tysiącznymi tony, potężniało jak zapowiedź nadchodzącej burzy.
Bo w samej rzeczy, za cóż zginął w tak okropny sposób Pantałacha? Za to, że się rwał do ucieczki. Lecz czyż to taka wielka wina? Prawo nie uważa jej za zbrodnię, ale tylko za lekkie przekroczenie, a nawet barbarzyński „porządek domowy“, panujący w więzieniu, chociaż ostro ją karze, nie karze śmiercią. I cóżby się stało, gdyby był uciekł Pantałacha? Czy poniósłby był przez to kto jaką szkodę? Nie! gdyby Pantałacha chciał pozostać w Galicyi, to pewnie wkrótce znowu by go schwytano i w więzieniu osadzono. Gdyby zaś udało się mu umknąć za granicę, zacząć życie śród innych warunków, to kto wie, czy nie byłby się jeszcze z niego wyrobił uczciwy i pożyteczny człowiek. A jeżeli nie, to byłby sobie zginął bez niego, byłby przepadł bez wieści. Czyż musiał koniecznie on, Sporysz, tak lub inaczej, umaczać na stare lata ręce w krwi ludzkiej, wziąć na swą duszę ludzkie życie?...
O, tak! nie pozostawało mu już żadnej wątpliwości — on i nikt inny, tylko on winien był śmierci Pantałachy. Przecież on to w swej zaślepionej głupocie, w swej bezrozumnej dobroduszności dał mu do rąk narzędzie, które w ręku Pantałachy samo się napraszało, aby użył go do wykonania nowego planu ucieczki. Groza „kazienki“ przyspieszyła to wykonanie. I wcale