Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie pobłażał, że go nie można było podkupić, by patrzał przez palce na ich nocne pijatyki i gry w karty w kaźniach urządzane. Gdy miał nocną inspekcyę, musieli wszyscy spać w porządku i ani wódki w pęcherzu nie przyniósł i przez wizytyrkę zapomocą rurki trzcinowej nie wlał, ani gry karcianej nie ścierpiał. Ale za to gdy inni klucznicy i policyanci, może dla zamaskowania swych potajemnych pobłażliwości, za które kazali sobie aresztantom płacić, publicznie w obec władz traktowali aresztantów jak psów, bili po twarzy i nie odzywali się inaczej, jak „ty psie, złodzieju!“ to klucznik Sporysz obchodził się zawsze łagodnie i po ludzku, a gdy na którego aresztanta naszła tęsknota za swobodą, on go i pocieszył i list do domu napisał i wiadomość od krewnych przyniósł, jeżeli ich dyrektor do widzenia się z samym więźniem nie dopuścił. „Sporysz w służbie pies, a po za służbą człowiek“, taki był powszechny sąd więźniów o tym kluczniku, nie dziw więc, że większa ich część nie lubiała Sporysza, gdyż mieli aż nadto wiele sposobności wchodzić z nim w kolizye podczas służbowych godzin, a jego ludzkie przymioty tylko mało komu były dostępne i potrzebne. Mimo to jednak wszyscy wiedzieli, że Sporyszowi można zaufać, że w danym razie najgoręcej ujmie się za aresztantem i przed dyrektorem i przed prokuratorem i najłagodniej sądzi wszelkie drobne wykroczenia przeciw surowemu porządkowi domowemu więzienia, chociaż go w obec aresztantów sam surowo przestrzega. I Pantałacha znał nawskroś Sporysza, dlatego też szczere słowa tego ostatniego nie oburzyły go ani nie