Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A to co? A to skąd? — w jeden głos zapytały dziewczęta.
— Aha, skąd? Od żyda.
— No, wiemy, że nie od wilka — rzekła jedna z nich — ale za jakie pieniądze?
— Za żydowskie.
— Gadaj bo na rozum! — rzekła matka — Gdzie czepce?
— Sprzedane wszystkie do jednego. I nie dość na tem. Na drugi poniedziałek ma być jeszcze gotowych pięćdziesiąt sztuk, i musi być gotowych, choćby tu niewiedzieć co! Jużem zadatek wziął, całego reńskiego.
— Pięćdziesiąt sztuk! — zawołały wszystkie cztery kobiety. — A to dla kogo tyle czepców potrzeba?
— Pewnie gdzieś cała wieś dziewcząt naraz zamąż wychodzi — żartowała najstarsza córka.
Staromiejski opowiedział swą historyę z żydziakiem w Drohobyczu.
— Ej, stary — rzekła Staromiejska — uważaj tylko, żeby cię ten żydziak w pole nie wywiódł!
— Jak mię ma wywieść? — zawołał Staromiejski. — Ja jego mogę wywieść, bom wziął od niego reńskiego zadatku. A on mi co może zrobić?
— Może wziąć czepce i nie zapłacić.
— Ho, ho, na taką plewę mnie nie złapie. Połóż pieniądze, to masz towar — oto mój zwyczaj!
— Ależ ty nie wiesz, kto on i co, to jakże można zachodzić z nim w interesa?
— A co mię to obchodzi, kto on i co, byle tylko robotę dawał i pieniądze płacił. Niech sobie będzie i łysy dyabeł, żebyśmy tylko my uczciwie swoje robili!