Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/039

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tydzień zadarmo! — z radością zawołał Hawa. Więc co ja za ten tydzień zarobię, to będzie moje! Bogu dzięki, i to dobre na początek.


II.

Hawa przypomniał sobie swe wiejskie życie na ulicy, w potoku, w lesie, z chłopakami wiejskimi, to życie swobodne, pełne zabaw, świeżego powietrza i ruchu. Lecz teraz było mu nie do zabaw. Chciał w tych wspomnieniach znaleźć coś, coby obecnie mógł wykorzystać. I znalazł. Przechodząc co rana koło rynku, widział zawsze babę siedzącą przy wielkim koszu, pełnym żywych raków i sprzedającą je na kopy. Przypomniał sobie, że jest artystą w łapaniu tych wodnych stworzeń i natychmiast zaczął rozpytywać żydów o cenę i miejsce zbytu raków. Dowiedziawszy się, czego mu było potrzeba, wziął worek i kawał chleba i puścił się rano za miasto, poszukując miejsca, gdzieby było dużo raków. Lecz w rzece przepływającej koło Drohobycza, było ich mało: ginęły od naftowego fuzlu, który, wylewany z fabryk do wody, zatruwał ją, osadzał się na dnie i po brzegach. Szedł więc w górę wodą, dopóki nie trafił na potok, płynący od wioski Deryżyc, koło dębowego lasu Teptiuża.
Potok był ubogi w wodę, lecz, że płynął powolnie, więc dużo miał zakrętów, miejsc głębokich i cichych; brzegi jego prawie nieprzerwanie porosłe były łoziną i olszyną, zwieszającą się nad samą wodą i płuczącą w niej swe korzenie. Hawa aż w ręce klasnął z radości. Toć to miejsce właśnie jak stworzone dla ra-